Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Czy dzieciom potrzebne są zajęcia „pozaprzedszkolne”?

Początek września to nie tylko rozpoczęcie roku, to także okres zapisywania dzieci na zajęcia „popołudniowe”. Ale czy to w ogóle jest im potrzebne?

Na pierwsze zajęcia z Polą poszłam, gdy miała rok i ledwo chodziła. W grupie była piątka dzieci. I PANI. Przemiła, uśmiechnięta, z gitarą. Grała, śpiewała, dawała instrumenty do zabawy. Przynosiła puszki i suchy makaron w różnych kształtach i kolorach, który maluchy przesypywały z miseczki do kubeczka. Były zabawy z chustą, na chuście, bieganie na barana u rodziców, chowanie się za kolorowymi szmatkami i zabawy w „a ku ku”. Jak mówiłam, że „idę z dzieckiem na zajęcia” to wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, nienormalną matkę, która chce z dziecka zrobić Eisteina w wieku 12 miesięcy. A powód, dla którego raz w tygodniu jechałam przez prawie pół miasta z córką na „Brykadełka” był zupełnie inny!

Po pierwsze, nikt z naszych znajomych nie miał dzieci i chciałam, aby córka miała kontakt z rówieśnikami i abym JA miała kontakt z innymi mamami. Ja chodziłam do pracy, Polą opiekowała się niania i oczywiście chodziły na plac zabaw, gdzie dzieci wiele. Ale mnie przy tym nie było, nie widziałam jak sobie radzi w sytuacji, gdy ktoś zabierze jej łopatkę, dużo mi takich chwil, gdy ona się bawi z innymi po prostu uciekało. No takie życie! Pewnie, ktoś powie, że mogłam nie wracać do pracy i zajmować się dzieckiem do wieku lat 3. Ale primo: musiałam wrócić do pracy i trochę odciążyć siostrę, z którą pracuje. A po sekundo: co pewnie spotka się z potępieniem, bo przecież matce nie wypada tak mówić – po 6 miesiącach siedzenia w domu miałam wielką ochotę WYJŚĆ DO LUDZI! Miałam potrzebę wyjść z domu ładnie ubrana i wymalowana, a nie w jeansach i t-shircie, porozmawiać o przysłowiowych pierdołach, o czymś innym niż dom, pieluchy i zakupy. Potrzebowałam chyba poczuć się jak normalny człowiek, a nie tylko jak „mama” i „kura domowa”.

Drugim powodem było to, że chciałam jakoś ją pomału przygotowywać do pójścia do przedszkola. Żeby wiedziała, że są dzieci, że jest Pani, która „kieruje” zabawą, której trzeba się słuchać, że są zabawy indywidualne i w grupie..

I nie wiem, czy to dlatego, czy może córka ma taki charakter – ale z pójściem do przedszkola nie mieliśmy większych problemów. Do dziś uwielbia wszelkie zajęcia prowadzone przez „Panią”. Gdy jedziemy na wakacje to obowiązkowo musi być „Mini Klub”, gdy idziemy na kawę i akurat w kawiarni dzieje się „coś” dla dzieci, leci pierwsza! Nie ważne, czy Pani czyta w kącie dzieciom bajki, czy dzieci coś rysują, robią z koralików bransoletki. Nie ma problemu z adaptacją w grupie, lubi bawić się zarówno z chłopcami, jak i z dziewczynkami, jest otwarta i myślę (hm, mam nadzieję), że z pójściem do szkoły też nie będzie problemów.

W zeszłym roku, zapisałam ją na balet, gimnastykę sportową i basen. Nie, nie kazałam jej chodzić na wszystko – sama chciała. O balecie marzyła od 2 lat, ale wszędzie przyjmowali dziewczynki dopiero od 4 roku życia. O gimnastyce usłyszała od mojej siostry i na hasło, że na sali gimnastycznej jest trampolina, od razu powiedziała, że chce tam chodzić. Basen – pokochała na wakacjach, no ale za bardzo nie mogła wtedy poszaleć nie umiejąc nawet utrzymać się na wodzie. Musiała pływać w motylkach, co nie za bardzo jej pasowało, bo przecież mama i tata pływają bez, heloł?

Stwierdziłam, że okej, zobaczymy jak długo wytrzyma i czy w ogóle da radę chodzić 3 razy w tygodniu na zajęcia i dodatkowo w niedzielę na basen. Dodam, że wszystkie zajęcia trwały po godzinie. Byłam pewna, że po tygodniu, maks dwóch wymięknie i z czegoś zrezygnujemy. Ale gdzie tam, prawie do końca roku szkolnego chodziła na wszystko z wyjątkiem basenu. Kurs nauki pływania skończył się po 3 miesiącach, a ja stwierdziłam, że w zimie odpuścimy, bo nie dosuszę jej głowy, nie „doschnie odpowiednio”, wyjdziemy na mróz i choroba murowana. Miałyśmy znowu zapisać się na wiosnę, ale przyznaję się bez bicia, że wyleciało mi z głowy, a jak Pola sobie przypomniała o basenie, to ostatni kurs przedwakacyjny był już w trakcie i nie było możliwości zapisania się.

W tym roku balet odpuszczamy. Już w czerwcu mała marudziła, że nie chce chodzić, bo nuda.. W sumie wcale jej się nie dziwię. Bo co można nauczyć takie małe dziewczynki? Z tego co udało mi się czasem podglądnąć przez szparkę w drzwiach, ciągle tylko chodziły na paluszkach albo z wysoko podniesionymi kolanami, siadały „po turecku” lub jak kto woli „na kokardkę” i pani sprawdzała „proste plecy”.. No nuda panie! Za to na gimnastyce co chwile robili coś innego, mieli inny tor przeszkód do pokonania. Ćwiczyli fikołki, chodzenie po równoważni, wdrapywali się na drabinki, turlali, czołgali. A najfajniej było na koniec, gdy trzeba było głośno odkrzyknąć Pani na jej pożegnanie „Czołem grupa” – „CZOŁEM!” 🙂 Dzieciaki wybiegały z sali uśmiechnięte, radosne i chciały jeszcze!

Na prośbę córki zapisałam ją w tym roku na basen, tańce i obowiązkowo gimnastykę. Czyli jak rok temu. Ktoś pewnie powie, że męczę dziecko, że zamiast siedzieć z nim popołudniami w domu, to ja je wypycham na zajęcia, żeby mieć święty spokój. A guzik prawda! Córka na zajęcia chodzi, BO SAMA CHCE, bo ma potrzebę rozładowania energii. Bo w zimie wcześnie robi się ciemno, więc wszelkie wyprawy na plac zabaw, spacery, rowery odpadają. A tak – odbieram Polę z przedszkola, w samochodzie sobie rozmawiamy, czasem nawet razem pośpiewamy albo gramy w wymyśloną grę „Warzywo, czy owoc” (na zmianę wymieniamy różne produkty i trzeba powiedzieć, czy to warzywo, czy owoc). Zajęcia trwają godzinę i jest to czas dla mnie, na odpoczynek po pracy, na czytanie gazety lub książki, na co nie mam czasu w domu. Po zajęciach znowu jesteśmy razem w aucie i mamy czas na dokończenie rozmowy, na wyjaśnienie różnych kwestii i jest to o tyle fajne, że w samochodzie dziecka NIC NIE ROZPRASZA. Nie leci w tle telewizja, nie biega pies między nogami, nie ma zabawek, kredek, książeczek, które ona może wziąć do ręki i wyłączyć się z rozmowy ze mną, jak to często bywa w domu.

Po zajęciach wpadamy do mieszkania – kolacja, kąpiel, spanie. I jak Pola już zaśnie, to ja niestety zabieram się za pranie, prasowanie, sprzątanie po kolacji itp itd. I dlatego fajnie jest, że mam tę godzinę podczas jej zajęć, kiedy mogę odsapnąć – oddzwonić do koleżanki, poczytać coś… Wieczorem już nie mam na to zazwyczaj siły.

Cieszę się, że nasza córka chce i lubi swoje zajęcia. Bo sport to nie tylko przysłowiowe „zdrowie” i dobra kondycja fizyczna. Sport uczy dyscypliny, dobrej organizacji czasu (w później pracy), rywalizacji, która jest tak ważna (zwłaszcza później w szkole), szacunku do innych – nawet do przeciwnika, myślenia, tu poznaje się przyjaciół.. Mogłabym tak wymieniać i wyliczać bez końca.

Moi rodzice od małego próbowali gdzieś „zaczepić” mnie i siostrę. Próbowałyśmy tańczyć – tańce ludowe i towarzyskie, były narty, gimnastyka akrobatyczna w końcu tenis. I to nie dlatego, że byłyśmy grubaskami i trzeba nas było odchudzić. „Za moich czasów” (jak ja nie cierpiałam tego określenia, gdy byłam mała… wrr… a teraz sama tak mówię 😉 biegało się na grandę do sąsiada na czereśnie, grało w gumę. Jeździło na rowerze po okolicy, w krzakach zakładaliśmy swój tajny „klub”, grało się na ulicy w kapsle.. Nie było ani czipsów, ani Internetu, a Colę kupowało się w Pewexie od święta. Dzieci nie były otyłe, tylko częściej brudne i miały obdarte łokcie i kolana… Nie to co dziś – wszystko czyste, wyprasowane, kolanka nie wyobijane, ale w rękach zamiast skakanki tablet, a w kieszeni nadgryziony Snickers…

Pamiętam, że w V klasie podstawówki trenowałam równocześnie tenis, koszykówkę i lekkoatletykę.Tenis -2 x w tygodniu, koszykówka – 3 x w tygodniu, lekkoatletyka – 1 x w tygodniu, do tego dochodziły w okresie wiosenno-jesiennym turnieje weekendowe. Po lekcjach miałyśmy w szkole trening kosza (szkoła sportowa), wracałam do domu, przebierałam się i tata albo mama zawozili mnie na trening tenisa. Do domu wracałam wieczorem, musiałam odrobić lekcje i – do spania. Gdy nie miałam treningu z kosza, to do domu wracałam wcześniej. Najpierw się uczyłam, a potem jechałam na lekkoatletykę. Dzięki temu, że lekcje odrobiłam wcześniej – to wieczorem miałam „luz” i mogłam np. pooglądać tv albo posiedzieć z rodzicami w kuchni. I wiecie co? Nie przypominam sobie, żebym wtedy narzekała, że jestem przemęczona, że nie mam siły… A dziś? Wstaję rano, wyprawiam córkę do przedszkola, jadę do pracy (gdzie głównie siedzę!), popołudniu odbieram ją z przedszkola, jedziemy na zajęcia, wracamy wieczorem, kolacja, kąpiel i spanie i – jakbym mogła to bym zasnęła razem z nią o 20-tej . Hm, czy to starość? 😉

Sport to były moje wybory, których nie żałuję i dzięki którym dziś nie mam problemu z organizacją pracy i czasu (choć tego ostatniego jest z upływem lat jakby coraz mniej). Nie mam problemu, gdy przegram z mężem w kości, czy z Polą w Chińczyka. Wiem, jak smakuje porażka i jak smakuje sukces. Na biurku lubię mieć porządek i nie lubię chaosu (w przeciwieństwie do mojego męża). Poza tym, być może gdyby nie gra w koszykówkę, nie byłabym dziś tak wysoka? 🙂 To był dla mnie naprawdę fajny czas, z którego mam masę wspomnieć i którego nie żałuję. Myślę, że bardziej bym dziś żałowała, gdyby moje dzieciństwo i lata szkolne minęły mi na „nic nie robieniu”.

I wiecie co? Cieszę się, że moja córka CHCE chodzić na te wszystkie zajęcia. Niech próbuje, niech się uczy. Pływanie zawsze jej się w życiu przyda. Taniec? Mam nadzieję, nauczy ją wyczucia rytmu. Gimnastyka? Na tym poziomie to po prostu ćwiczenia ogólnorozwojowe, które mam nadzieję usprawnią ją „ogólnie”. A może tak jej się spodoba, że zostanie drugą Otylką? A może porzuci to za rok i zechce chodzić na karate albo zajęcia muzyczne? Zostanie malarką albo wyjedzie na Bali i będzie uczyć nurkowania? 🙂 Oby tylko nie zaczęła uprawiać kanapingu z pilotażem, czyli siedzenia na kanapie w pilotem w ręku, bo z tego nic dobrego nie będzie….

Anna
Annahttps://opiniemamy.pl
Na pokładzie Pan Mąż, 12-latka wkraczająca w okres dojrzewania oraz 4-latek z zaburzeniami integracji sensorycznej. Stosując rady specjalistów i własne, domowe patenty staram się mu pomóc w lepszym funkcjonowaniu. Dzielę się tą wiedzą, bo być może Twoje dziecko też nie jest książkowym ideałem? A może po prostu też mieszkasz w Krakowie i chciałabyś skorzystać z moich krakowsko-rodzicielskich rad? Chodź, zapraszam! Miejsce zawsze się znajdzie!

Podobne wpisy

Majówka 2024 za granicą

Najnowsze

Jak koraliki do prasowania z Ikea zrobiły mi dzień

Jakiś czas temu Tobi przyniósł z przedszkola "miecz" zrobiony z kolorowych elementów. Na pytanie...

Wakacje z dziećmi – czym się kierować przy wyborze...

No właśnie. Czym się kierować wybierając hotel, gdy na wakacje jedziemy z dziećmi? A...

Najpiękniejsza bajka o miłości dla dzieci

To jest absolutnie najpiękniejsza książka o miłości! Kupiłam ją jakiś czas temu z myślą...

Smutna autobiografia Matthew Perry’ego

Nie znam osoby, która nie znałaby serialu "Przyjaciele". I nie znam nikogo, kto by...

Ulubione gry karciane mojego 5-latka

Mam to szczęście, że mój przedszkolak bardzo lubi grać w gry. I to nie...

Nastolatki. Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić?

Tytuł tego wpisu to jednocześnie tytuł książki Roberta J.MacKenzie, którą uważam za jedną z...

Inne w tej kategorii

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj