Mija dzień za dniem… Raz jest lepiej, raz gorzej. Minął okres pierwszego szoku, adrenalina opadła, przyszła codzienność i szare, jesienne dni.. Wiele rozmów z mężem za nami, wiele łez wypłakanych. Niby pogodziliśmy się z tym, co się stało, ale jednak to do mnie ciągle wraca..
„To” czyli pytania: „Dlaczego my?” , „Dlaczego inne matki piją, palą w ciąży i rodzą zdrowe dzieci?” , „Dlaczego inni kradną, mordują i w zdrowiu dożywają osiemdziesiątki?” , „Za jakie grzechy? „.. Ale niestety wszystkie te pytania pozostają bez odpowiedzi… Raz taki los spadnie na Kowalskiego, raz na Nowaka – nie ma reguły, nikt się tego nie spodziewa i dla każdego jest to szok.
Zawsze nam się wydaje, że ciężkie choroby i nieszczęścia przytrafiają się „komuś”, nie nam. Współczujemy innym, kiwamy ze smutkiem głową i wracamy do swoich spraw. I WYDAJE nam się, że wiemy jak taki ktoś może się czuć, ale tak naprawdę nie mamy o tym pojęcia! I nie życzę nikomu z Was, aby na własnej skórze musiał doświadczać tego uczucia.. Za wcześnie pożegnałam mamę.. Teraz córkę.. Mam nadzieję, że wyczerpałam już negatywne przeżycia na najbliższych kilkanaście lat…
Ciągle czuję się jak na rollercoasterze. Jednego dnia czuję się pogodzona z całą sytuacją i nic mnie nie rusza, drugiego dnia wystarczy, że zobaczę kobietę w ciąży albo rodziców spacerujących z maluchem w wózku i muszę odwrócić głowę, bo w oczach pojawiają się łzy.. Wiem, że czas leczy rany.. Tylko ile tego czasu będzie musiało upłynąć, żeby można było żyć normalnie, tak jak dawniej? ..
Zaglądam na fb i przewijają mi się rysunki i wpisy blogujących mam, narzekających na swoje macierzyństwo. Piszących, że kiedyś wieczorem wkładały małą czarną i szpilki, teraz wskakują w piżamę i marzą o tym, żeby mieć chwilę spokoju.. Że wyśpią się, jak ich dzieci kiedyś będą dorosłe i wyprowadzą się z domu.. że ciągle potykają się o zabawki porozrzucane po mieszkaniu.. że nie mają czasu na wypicie ciepłej kawy, prysznic, czy na zjedzenie obiadu w spokoju… że pod stołem ciągle znajdują okruchy, a na lustrze odbite małe rączki.. Narzekają i narzekają. I widzę, że „macierzyństwo bez lukru”, za to okraszone użalaniem się nad ciężkim życiem matki jest coraz bardziej popularne.
I zastanawiam się, po co w takim razie im dzieci? Po co decydowały się na bycie rodzicem, skoro ich to nie cieszy i ciągle mają o coś do dzieci pretensje?? I czy zdają sobie sprawę, jakie mają szczęście, że ich dzieci są zdrowe i rozwijają się prawidłowo?? I jak wiele kobiet chciałoby być na ich miejscu? Mieć stół ubabrany masłem, na podłodze porozrzucane klocki i stertę małych ubranek do prasowania?..
Stara prawda mówi, że niektóre rzeczy doceniamy dopiero jak je tracimy..
Decydując się na drugie dziecko, wiedziałam, że czekają nas pewnie nieprzespane noce, że być może będzie tak jak mówią niektórzy – że skoro Pola była bezproblemowym niemowlakiem, to drugie dziecko da nam popalić i poznamy co to kolki, problemy z odstawieniem smoczka, butelki czy nocne pobudki co 2 godziny. Ale mimo wszystko zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko z pełną świadomością powrotu do pieluch.
I wiecie co? Za taką nieprzespaną noc i płacz dziecka o poranku dziś wiele bym oddała…