W zasadzie to naszą córkę z książkami zaznajamialiśmy od urodzenia. Najpierw były małe, grube, z obrazkami, a potem stopniowo rósł ich rozmiar i ilość treści. Gdy miejsca na półce zaczęło brakować, nasza sprytna niania zaproponowała zapisanie córki do biblioteki osiedlowej, dzięki czemu co chwilę mogliśmy jej czytać coś nowego bez konieczności remontu pokoju.
Przyznam się, że jakoś nie przemawia do mnie „nowoczesna literatura dziecięca”, gdzie tekstu prawie nie ma, a rysunki wyglądają jakby ktoś chlapnął pędzlem i nazwał plamę domkiem. Dlatego też chętnie sięgam po książki, które sama pamiętam z dzieciństwa. Gdzie dziewczynka wygląda jak dziewczynka, kotek jest kotkiem, a nie ciemną plamą z jednym wielkim okiem. Gdzie trawa jest zielona, słońce żółte, a treść miła i przyjemna dla ucha. Z tego też powodu ilość wierszowanych pozycji na półce naszej córki jest całkiem spora. Wśród nich znajdują się 4 książeczki, do których nieznudzenie nasza córka chce wracać, których treść zna w większości na pamięć, a ja z racji częstotliwości czytania również. Zresztą część znałam już w dzieciństwie i teraz je „odświeżyłam”. Książki te pojawiały się u nas stopniowo – jedną dostała chyba na pierwsze urodziny, kolejne przybywały wraz z nadarzającymi się okazjami, a jak wiadomo takich nie brakuje (Mikołaj, święta, urodziny, imieniny….).
W najgorszym stanie są chyba „Wiersze” Juliana Tuwima, mamy je też najdłużej. Początkowo córka zakochała się w „Abecadle”, potem była faza „Zosi Samosi” i „Idzie Grześ”. Myślę, że to dlatego, że akurat te wierszyki są najkrótsze. Dość długo przekonywałam ją do „Lokomotywy” i „Ptasiego radia”, które z kolei są najdłuższymi w tej książeczce. Ale nie ma co ukrywać, książki zawierające wierszyki dla dzieci to jej ulubione pozycje!
Gdy pewnego dnia mąż przyniósł córce „Wiersze cz.I” Ludwika Jerzego Kerna – przez kilkanaście następnych wieczorów naszą lekturą przed snem był „Pan Jarząbek”. Przyznam się, że nie znałam tego wcześniej – a rymowanka jest naprawdę zabawna, nie za długa i miła dla ucha.
Ale naszym absolutnym hitem w ostatnim czasie są „Rymowanki naszego dzieciństwa” ilustrowane przez Dorotę Szoblik. Gdy pierwszy raz wzięłam je do ręki, aż łezka w oku mi się zakręciła i w kilka sekund cofnęłam się do swojego dzieciństwa.
„Raz rybki w morzu brały ślub,
A woda chlupie: chlup, chlup, chlup…
A Pan Wieloryb wielki wpadł
I całe towarzystwo zjadł.”
„Jurek, ogórek
Kiełbasa i sznurek.
Kiełbasa uciekła,
A Jurek do piekła.„
Znacie to? Ja to poznałam… chyba w przedszkolu!! 🙂 W „Rymowankach..” jest tego całe mnóstwo! Jednak takie proste wierszyki dla dzieci mocno zapadają w pamięć! Wiecie jak fajnie się to czyta, gdy na naszych kolanach siedzi mniejsza wersja nas samych? Fajnie tak cofnąć się na chwilę wstecz i przypomnieć sobie swoje własne, beztroskie dzieciństwo… Fajnie też patrzeć, jak te same wierszyki cieszą moje dziecko. Jak z uśmiechem na ustach powtarza (a pamięć ma rewelacyjną!): „Pałka, zapałka, dwa kije, / Kto się nie schowa, ten kryje:/ Stukam, pukam i rachuję,/ Kogo znajdę, zaklepuję!” 🙂
(W tekście wykorzystałam wierszyki z książki „Rymowanki naszego dzieciństwa” ilust. Dorota Szoblik, dobór tekstów i oprac. Jan Krzysztof Siejnicki, wyd. Martel)