Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Jak zrozumieć małe dziecko?

Jak już niejednokrotnie pisałam, największym problemem w naszym życiu od urodzenia się Tobka są ciężkie, przerywane ciągłymi pobudkami noce. Pisałam o tym wielokrotnie, chociażby ostatnio TU. Teraz się to trochę zmieniło na lepsze, ale pierwsze półtorej roku to był prawdziwy hartkor. Pobudki co godzinę lub dwie. Jeśli zbój nie dostał cycka to były wrzaski i płacze co najmniej jakbyśmy stosowali wobec niego przemoc domową. Chcąc zrozumieć co jest tego powodem, odwiedziłam z nim różnych specjalistów. A ponieważ nie do końca nam pomogli, to zaczęłam szukać pomocy w książkach. I tak natrafiłam na poradnik „Jak zrozumieć małe dziecko” wydawnictwa Natuli.

Pokładałam w książce wielkie nadzieje. W końcu autorki (jest ich 7) to znane specjalistki z dziedziny psychologii, pedagogiki, fizjoterapii. Każda z nich wypowiedziała się na jeden z siedmiu tematów w książce :

  • Zrozumieć dziecko
  • Jedzenie
  • Sen
  • Zabawa
  • Odpieluchowanie
  • Relacja bez nagród i kar
  • Adaptacja przedszkolna.

Najbardziej interesował mnie trzeci rozdział, choć uznałam, że „poszerzenie wiedzy” z pozostałych tematów mi nie zaszkodzi. Co prawda pewne doświadczenie w macierzyństwie już zdobyłam, ale jak Wam kiedyś pisałam – Pola była książkowym, bezproblemowym dzieckiem. Bolesne ząbkowanie, problemy z odstawieniem butelki, czy wymuszanie kupna kolejnej zabawki w sklepie raczej było nam obce. Za to TERAZ!… Teraz to przechodzimy prawdziwą szkołę „bycia rodzicem”. I szczerze mówiąc, są momenty kiedy po prostu nie mamy już siły i cierpliwości. I szukamy ratunku. Bo jak wiadomo, negatywne emocje rodziców potrafią oddziaływać negatywnie na dziecko, co z kolei może jeszcze bardziej umęczyć lub wkurzyć rodziców i tak się toczy błędne koło..

Poradniki dla rodziców, które już przeczytałam

Gdy Pola była jeszcze w moim brzuchu w moje ręce wpadły 2 poradniki. Pierwszy, napisany przez Paulinę Smaszcz-Kurzajewską „Mama, Tata to My” był całkiem fajną książką. Z mnóstwem dobrych rad, przepisami na dania dla dzieci przy rozszerzaniu diety, mnóstwem zdjęć i ogólnie mówiąc – była to pozycja dość przydatna.

Książkę mam do dziś, choć niektóre informacje w niej zawarte są już nieaktualne. Jak wiadomo, nie ma już „diety matki karmiącej”, a rozszerzając dziecku dietę można wprowadzać jakikolwiek produkt jako pierwszy. Odeszliśmy od schematu najpierw jabłko i marchewka, banan, gluten po 6 miesiącu itp. Ale rady z poradnika na temat trujących roślin w domu, czy sposobów na wyjęcie kleszcza są nadal aktualne.

Druga książka to zachwalany „w tamtych czasach„, czyli 10 lat temu poradnik autorstwa Tracy Hogg Język niemowląt„. Gdy miałam 13 lat urodził się mój brat. Ponieważ mama szybko wróciła do pracy, to często to ja lub starsza siostra zajmowałyśmy się bratem. Zawsze lubiłam małe dzieci, więc nie miałam problemu z tym, żeby się z nim pobawić, przygotować mu mleko w butelce, czy zmienić pieluchę. A umiejętności te są jak jazda na rowerze – nawet jak się latami ich nie praktykuje, to się tego nie zapomina. Mając więc w pamięci jak zachowywał się mój brat jako niemowlak, czytając Tracy Hogg cały czas miałam wrażenie, że „coś mi tu nie gra”. Książkę skończyłam, ale miałam mocno mieszane odczucia z przewagą tych negatywnych. Wszędzie wszyscy się zachwycali radami pani Hogg, a mi jakoś one nie leżały.

No i bach! Już w pierwszym rozdziale „Jak zrozumieć małe dziecko” przeczytałam, że rady Tracy Hogg niestety nie są najlepsze. Że jej podejście do trenowania dzieci już od pierwszych dni życia nie znajduje odzwierciedlenia w badaniach i aktualnej wiedzy na temat rozwoju niemowląt. Że każde dziecko jest inne, ma inne potrzeby i do każdego trzeba podejść indywidualnie, a nie według schematów jakie podaje pani Hogg. I przede wszystkim jej metody nie budują relacji rodzic-dziecko, a wręcz przeciwnie. Jej techniki to nic innego jak właśnie „trenowanie dzieci”, a nie okazywanie im zrozumienia i miłości. Czyli moja intuicja mówiąca mi, że coś te złote rady wcale nie są takie cenne mnie nie zawiodła!

Czytałam więc dalej poradnik wydawnictwa Natuli licząc, że może w takim razie tutaj znajdę wskazówkę co robimy źle, co powinniśmy zrobić albo chociaż jakieś małe wytłumaczenie tych częstych pobudek w nocy.

A przyczyna to..

Po przeczytaniu rozdziału o śnie dziecka jakoś tak wewnętrznie się uspokoiłam. Zeszło ze mnie trochę takiego nerwowego napięcia… Co prawda nie znalazłam tam jakiejś konkretnej wskazówki, ale przeczytałam m.in., że liczba nocnych pobudek u małego dziecka oraz czas, w jakim potrafi ono w jednym ciągu spać w nocy wynikają z uwarunkowań biologicznych. A więc geny! Czyli wszelkie przechwały koleżanek w stylu „Wieczorem odkładam moje dziecko do łóżeczka, daję buziaka, włączam pozytywkę, gaszę światło, wychodzę, a mały zasypia sam. I tak śpi do rana.” nie wynikają z super umiejętności ich mam. Nie są też wynikiem tego, że ich dziecko tak szybko samo opanowało świetnie sztukę zasypiania.

No, chyba że zastosowały trening Tracy Hogg i wcześniej pozwoliły dziecku przez kilka nocy wypłakać się, aż maluch padł. Tym samym fakt, że Tobek potrafił się budzić w nocy nawet 11 razy nie wynikał z jakiegoś naszego błędu. Po prostu ten typ najwidoczniej tak ma!

W rozdziale na temat jedzenia przeczytałam też, że nocne karmienie zaspokaja u małego dziecka nie tylko głód. Ale daje mu też poczucie bezpieczeństwa, pomaga „regulować” nagromadzone w ciągu dnia emocje i łagodzi ewentualne stresy. I obie te informacje spowodowały, że przestałam się tak złościć i denerwować w nocy podczas częstych pobudek. To wszystko dodatkowo zbiegło się w czasie z przeniesieniem Tobka do jego pokoju, gdzie czekało na niego nowe łóżeczko. W tym pokoju często się bawiliśmy, więc nie był on dla niego czymś nowym. Ale już spanie w nim to co innego. O dziwo, tutaj obyło się bez cyrków i łóżeczko szybko zostało zaakceptowane. Trochę liczyłam na to, że będąc z dala od moich cycuszków i mleka będzie spał lepiej, ale cóż.. Nie do końca się tak stało. Ale i tak jest lepiej niż te pare miesięcy temu, więc nie narzekam.

Finalnie stwierdziliśmy, że Tobek po prostu potrzebuje w nocy poczucia bezpieczeństwa. A daje mu je jedynie moja BLISKA obecność. Taka fizyczna, żeby mógł mnie dotknąć ręką, czy nogą. Nie taka, że on w jednym łóżku, a ja obok w drugim. Nie, nie nie! RAZEM W JEDNYM! Więc póki co większą część nocy śpię z nim w łóżeczku o wymiarach 160x 70 cm .. Nie pytajcie, czy mając 170 cm wzrostu jest mi wygodnie. Ale wolę spać z podkurczonymi nogami, niż nie spać pół nocy..

Co wyczytałam w poradniku

A wracając do samego poradnika.. Znalazłam w nim kilka cennych informacji, jak chociażby te, o których pisałam wyżej. Wiele rzeczy sobie też przypomniałam, bo jednak ta długa przerwa między moimi dziećmi spowodowała, że niektóre informacje po prostu mi uleciały. Jak chociażby to, że dla małego dziecka jedzenie jest też formą zabawy. Więc nie należy go ponaglać, poprawiać, tylko dać mu czas, aby mogło podotykać jedzenie, sprawdzić jego „fakturę” rękami.. A ile z tego zje, tyle zje. A że przy tym część wyląduje na podłodze, trudno. Więc wrzuciłam bardziej na luz w temacie jedzenia i przestałam się złościć, że skrzacik rozsypuje jedzenie. Albo bierze z talerza i zrzuca na podłogę. A to przecież fajna nauka o tym, że jak coś się upuści – to spadnie. Dla nas, dorosłych to oczywista oczywistość, ale dla takiego malucha to zupełna nowość!

Myślę, że gdyby Tobek był moim pierwszym dzieckiem, to „Jak zrozumieć niemowlę” byłoby dla mnie naprawdę kopalnią wiedzy o rozwoju małego dziecka. I mogłoby mi pomóc w „ułożeniu sobie w głowie” tego, jak podchodzić do niemowlaka, jaką „strategię” wychowania przyjąć. Natomiast przy drugim dziecku, przy tak dużej różnicy wieku między dziećmi było to dla mnie dobre odświeżenie starej wiedzy.

Z tym się nie zgadzam

Oprócz tych złotych myśli, które przeczytałam i o których napisałam wyżej, w książce znalazły się też fragmenty, z którymi nie do końca się zgadzam. Wynika to z moich własnych doświadczeń jako dziecko i mojej relacji z rodzicami oraz tego, jak traktowaliśmy Polę, gdy była mała i jakie były tego skutki. Relacja bez nagród i kar. To tutaj miałam najwięcej zastrzeżeń.

Moje dzieciństwo było normalne i szczęśliwe. Rodzice nas chwalili, nagradzali, ale i karali jak była taka konieczność. Nie zepsuło to relacji między nami, nie spowodowało u mnie traumy, nie czułam się przez to lepsza, czy gorsza. Pochwały rodziców, że coś zrobiłam dobrze nie spowodowały u mnie poczucia, że „tylko jak ładnie narysuję/ posprzątam/ zrobię coś perfekto” to mnie kochają. A w normalnych warunkach to nie. To, że dostałam karę nie spowodowało u mnie uszczerbku na psychice.

Kara była dla mnie konsekwencją mojego zachowania. Bo na przykład biegałam po domu za psem, choć mama mówiła, żebym lepiej wyszła z nim do ogrodu. A ja tak się z nim goniłam, że zrzuciłam telefon z szafki. Spadł i zepsuł się. Miałam dostać od rodziców lalkę, ale jej nie dostałam, bo jak to tata stwierdził – zamiast wydać pieniądze na lalkę, musiał je wydać na naprawę telefonu. Popłakałam sobie wieczorem w poduszkę, ale wiedziałam, że źle zrobiłam. I więcej się z psem po domu nie goniłam. Pewnie gdyby rodzice kupili mi tę cholerną lalkę, to przy następnej okazji znowu bym się goniła po domu z psem. Oj tam, najwyżej dzbanek z kwiatkami spadnie. Posprząta się i przecież mama kupi nowy, prawda? I dlatego właśnie uważam, że jednak kara czegoś uczy. A brak kary jest niejako akceptacją „nieodpowiedniego” zachowania.

Jak to było z Polą?

Pola jako dziecko była generalnie spokojną dziewczynką. Nie buntowała się, nie robiła scen w sklepie, nie wydzierała się na nas, nie wołała w złości „Nie kocham Cię! Jesteś głupia!„. Ale było kilka sytuacji, w których musieliśmy zareagować i pokazać jej granicę. Bo jakbyśmy tego nie zrobili, to weszłaby nam na głowę! U nas karą było „stanie w kącie”. W kącie nie było nic ciekawego. Pilnowaliśmy, żeby nie było tam żadnej książeczki, zabawki, czy czegoś co mogłoby ją zaciekawić.

Z założenia w kącie miało być nudno. Odstawiana do kąta musiała się najpierw uspokoić, a gdy się uspokoiła to była „rozmowa”. Czyli tłumaczenie, czy wie dlaczego stoi w kącie? Co zrobiła źle? Jak my się czuliśmy, gdy tak się zachowywała? Albo jakie konsekwencje mogły wynikać z jej zachowania (z reguły chodziło o zagrożenie jakie jej zachowanie mogło stworzyć). Tłumaczyliśmy jej, że ją kochamy, ale nie możemy pozwolić na to, aby tak robiła. Na końcu był przytulas i buziak. Czas stania w kącie był różny. Czasem potrzebowała więcej czasu, aby się uspokoić i przestać płakać, a czasem wystarczyła minuta. W kącie stała może z 5 razy. W całym swoim prawie 10-lenim życiu. Nie wydaje mi się, aby te „kary” wywołały u niej jakieś traumy. Nie widzę, żeby to stworzyło między nami jakąś barierę.

Podobnie jest z pochwałami. Nie wyobrażam sobie nie pochwalić drugiej osoby za coś co jej się uda, za ugotowanie dobrego obiadu, zrobienie ładnego rysunku, za dobrą ocenę w szkole, czy awans w pracy.. Nie ważne, czy to jest osoba dorosła, mąż, brat, czy syn. Jak mi się coś podoba, jak jestem dumna to chwalę! I zupełnie nie rozumiem tłumaczenia autorki poradnika, która pisze, że pochwały są sygnałem dla dziecka, że rodzic go kocha, że uważa go za wspaniałą córkę, czy syna tylko wtedy, gdy zrobi coś „dobrze”. Helou! Nie dajmy się zwariować! Karać nie, chwalić nie, to przepraszam – ale zadam klasyczne pytanie :”Jak żyć?

Zaśmiałam się też, czytając fragmenty o „zgadywaniu potrzeb dziecka” w sytuacji, gdy krótko i delikatnie mówiąc – dziecko zaczyna się denerwować, a nie potrafi jeszcze powiedzieć nam o co kaman. I zastanawiam się, kto z nas rano spiesząc się do pracy i przedszkola/ żłobka ma czas na dyskutowanie z dzieckiem o ubraniu kurteczki?

A może granatowa? Nie? To może czerwona? Nie lubisz czerwonej, bo ma guziki, a nie suwak? Dżizas! Rano czas leci nad wyraz szybko i kto się będzie bawił w takie rozmowy i zaspokajanie chwilowego foszka dziecka? Bo akurat dziś nie chce iść w granatowej kurtce, w której wczoraj ochoczo biegało na placu zabaw? Helou! Tu ziemia, nie dajmy sobie wejść na głowę! Ja rozumiem, że dzieci z grupy High Need Baby mogą wymagać akurat takiego traktowania, ale autorka nie wspomina ani słowem, że o takich dzieciach pisze. Szczerze mówiąc, rozbawił mnie mocno ten fragment 🙂

Mimo tych moich niezgodności z autorkami, cieszę się, że przeczytałam ten poradnik. Trochę sobie „odświeżyłam wiedzę” o tym, co w takich małych główkach siedzi. Trochę uszło ze mnie złego powietrza i doszło trochę więcej cierpliwości. I jakbym miała polecić przyszłej mamie jakąś książkę, która pomoże jej przygotować się do macierzyństwa, to ta byłaby godna uwagi!

„Jak zrozumieć małe dziecko” kupicie TU.

„Mama Tata to my” kupicie TU.

Anna
Annahttps://opiniemamy.pl
Na pokładzie Pan Mąż, 12-latka wkraczająca w okres dojrzewania oraz 4-latek z zaburzeniami integracji sensorycznej. Stosując rady specjalistów i własne, domowe patenty staram się mu pomóc w lepszym funkcjonowaniu. Dzielę się tą wiedzą, bo być może Twoje dziecko też nie jest książkowym ideałem? A może po prostu też mieszkasz w Krakowie i chciałabyś skorzystać z moich krakowsko-rodzicielskich rad? Chodź, zapraszam! Miejsce zawsze się znajdzie!

Podobne wpisy

Majówka 2024 za granicą

Najnowsze

Jak koraliki do prasowania z Ikea zrobiły mi dzień

Jakiś czas temu Tobi przyniósł z przedszkola "miecz" zrobiony z kolorowych elementów. Na pytanie...

Wakacje z dziećmi – czym się kierować przy wyborze...

No właśnie. Czym się kierować wybierając hotel, gdy na wakacje jedziemy z dziećmi? A...

Najpiękniejsza bajka o miłości dla dzieci

To jest absolutnie najpiękniejsza książka o miłości! Kupiłam ją jakiś czas temu z myślą...

Smutna autobiografia Matthew Perry’ego

Nie znam osoby, która nie znałaby serialu "Przyjaciele". I nie znam nikogo, kto by...

Ulubione gry karciane mojego 5-latka

Mam to szczęście, że mój przedszkolak bardzo lubi grać w gry. I to nie...

Nastolatki. Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić?

Tytuł tego wpisu to jednocześnie tytuł książki Roberta J.MacKenzie, którą uważam za jedną z...

Inne w tej kategorii

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj