Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Blog dla rodziców nie tylko małych dzieci

Kolejny hotel dla rodzin z dziećmi w Turcji – zobacz, czy nam się spodobał?

O tym, że jeśli jechać na wakacje za granicę z dziećmi to tylko do Turcji pisałam w tym wpisie. Od lat to właśnie ten kierunek obieramy na miejsce letniego wypoczynku. Z reguły plany wakacyjne snuliśmy już w styczniu i wtedy też korzystaliśmy z promocji „First minute„. Jednak w tym roku z różnych względów wyjazd wakacyjny bukowaliśmy dopiero w połowie wakacji. Ceny nie były już tak atrakcyjne jak na początku roku, a i wiele hoteli nie miało już wolnych miejsc w wybranym dla nas terminie. W ostateczności nasz wybór padł na hotel Vikingen Infinity Resort & SPA w Alanyi.

Szukając hotelu dla rodzin z dziećmi w Turcji, pod uwagę braliśmy też:

  • Long Beach Harmony z ogromnym aquaparkiem dla dorosłych oraz zjeżdżalniami dla dzieci ze statku pirackiego. Niestety w okresie, który nam pasował nie było wolnych terminów.. Ale na pewno będę mieć ten hotel na uwadze w przyszłym roku!
  • Crystal Waterworld Resort & Spa – hotel z nieco gorszymi opiniami niż poprzedni (7.4/10 na stronie wakacje.pl), ale moją uwagę przykuł duży i oryginalny aquapark, a w zasadzie 2 kompleksy zjeżdżalni. Patrząc na zdjęcia miałam jednak wrażenie, że jest tu wszystko bardzo blisko siebie – budynki, baseny, a ja jednak lubię czuć „przestrzeń”. Poza tym zjeżdżalnie dla dzieci były raczej mało atrakcyjne, więc suma sumarum po pierwszym zachwycie, tę ofertę odrzuciłam.
  • Turan Prince World – to hotel, który mam na oku od kilku lat, ale .. finalnie za każdym razem wybieramy inny 🙂 Może następnym razem go odwiedzimy..
  • Hotel Lago (ex. Azura Deluxe Resort & Aqua Sorgun) – nowy, wybudowany w tym roku (2023r.) hotel dla rodzin z dziećmi, z ogromnym aquaparkiem, z kilkoma basenami, blisko plaży i bogatą ofertą all inclusive.. Jednym słowem ma wszystko czego szukaliśmy, ale niestety cena w tym roku było dla nas zaporowa! Może uda odwiedzić się go innym razem…. 🙂
  • Venezia Palace – to hotel, który widzieliśmy po wyjściu na samą górę zjeżdżalni w IC Green Hotel. Widać stamtąd było zjeżdżalnie w Venezia Palace i powiedzieliśmy sobie wtedy, że „kiedyś przyjedziemy do tego hotelu”, bo jego aquapark jest jeszcze lepszy od tego w IC Green. Niestety nie mogłam znaleźć ofert w odpowiednim dla nas okresie, a i tak pewnie gdyby były miejsca to cena mogłaby przekroczyć nasz tegoroczny budżet.
  • Adalya Elite Lara – tego hotelu nie braliśmy pod uwagę ze względu na cenę, ale mają cudowny aquapark, który chciałam Wam pokazać 🙂
  • Lonicera World Resort – jak zobaczyłam te zjeżdżalnie, to oczy mi się zaświeciły 🙂 Hotel z dobrymi opiniami, z ogromnym aquaparkiem dla dorosłych i dla dzieci, blisko plaży.. Generalnie wszystko byłoby okej, gdyby nie OGROMNY rozmiar hotelu! Jeśli komuś to nie przeszkadza, to powinien czuć się tu jak w raju. My natomiast aż dużych kompleksów nie szukamy..

Czym się kierowaliśmy przy wyborze hotelu w Turcji?

Przede wszystkim szukaliśmy hotelu przyjaznego rodzinom z dziećmi. Tym razem nie szukaliśmy piaszczystej plaży (Tobek średnio lubi zabawy w piasku). Nie szukaliśmy też polskich animacji dla dzieci, ponieważ wiedzieliśmy, że Pola lat 13 jest już na nie za duża, a Tobiasz lat 5 – sam w takim miejscu nie zostanie. Pola w jego wieku najchętniej nie wychodziłaby z Kids Club’u, bo uwielbiała to! Tobek jest totalnie inny i on bez mamusi albo kogoś z rodziny w obcym miejscu nie zostanie. Szukaliśmy za to zjeżdżalni wodnych dla dorosłych i dzieci oraz placu zabaw. Sprawdzaliśmy też godziny wylotu i powrotu, ponieważ często bywało tak, że wylot zaplanowano na godz. 18 lub później, co oznaczało stratę całego dnia, za który trzeba i tak zapłacić. A powrót był w godzinach wczesnoporannych, co również oznaczało stratę dnia, za który się płaci. Pod uwagę braliśmy też bliskość plaży, standard hotelu i opinie o nim. Te ostatnie sprawdzaliśmy na wszystkich możliwych portalach, wyciągnęliśmy średnią i podjęliśmy decyzję.

Dlaczego zdecydowaliśmy się na Hotel Vikingen Infinity?

Przede wszystkim wybierając hotel praktycznie w opcji last minute nie mieliśmy zbyt dużego wyboru. Hotele, które nam się podobały albo miały w tym okresie ceny przekraczające nasz budżet albo nie było w nich miejsc. Vikingen Infinity wybraliśmy z kilku względów. Hotel choć zbudowany w 2013r. to spodobał nam się wizualnie. Nowoczesny, ładnie wykończony, przestronny. Zjeżdżalnie dla dzieci wyglądały fajnie i nawet nie przestraszył nas fakt, że są umieszczone nad morzem i aby do nich dotrzeć, trzeba przejść z hotelu kładką nad ruchliwą ulicą. W tej części Riwiery Tureckiej, czyli w okolicy Alanyi większość hoteli tak działa, że aby dostać się z nich nad morze trzeba przejść tunelem pod ruchliwą dwupasmówką albo kładką nad ulicą. Dla nas nie było to problemem, ale być może komuś może to przeszkadzać? Dodam, że po drugiej stronie kładki jest winda, dzięki czemu rodzice z dzieckiem w wózku nie muszą znosić wózka po schodach, aby dostać się na „parter”, gdzie jest strefa basenowa i morze.

Widok z kładki na morze i aquapark (za palmami po lewej).

Kilka lat temu za namową pani z biura podróży wybraliśmy się do Hotelu Paradise Side Beach. Był on faktycznie ładnie położony, jedzenie mieli tam przepyszne, ale dużą wadą było to, że był tam tylko 1 basen.. Oznaczało to po pierwsze poranną walkę o leżaki, po drugie ścisk w basenie, a po trzecie – od południa woda była w nim ciepła jak zupa. Od tej pory zwracam uwagę na ilość basenów w hotelu i tu Vikingen Infinity miał u mnie duży plus, bo basenów przy hotelu było kilka!

Oferta All Inclusive też wyglądała całkiem dobrze. Wynikało z niej, że jeść można od rana do późnej nocy! A jak się jedzie z dziećmi, które nigdy nie wiadomo kiedy będą głodne, to taka opcja jest istotna. Nie raz bywało tak, że Tobi nie chciał nic jeść na śniadaniu, a godzinę później pytał, czy pani od chlebków pita już je smaży, bo on by coś zjadł…

hotel vikingen infinity resort by night
Hotel Vikingen Infinity Resort & Spa by night.

Hotel Vikingen Infinity Resort & Spa – moja własna opinia

Do tej pory nie zwracaliśmy na to uwagi, bo wybierane przez nas hotele były w bliskiej odległości od lotniska w Antalyi. Hotel Vikingen Infinity położony jest ok. 100 km od lotniska, co w teorii oznaczało dla nas ok. 1,30 godziny jazdy, a w praktyce były to prawie 3.. W połowie drogi wszyscy kierowcy jadący w tym kierunku zatrzymywali się na dużym parkingu, przy którym był bazar z jedzeniem, ciuchami, kosmetykami i wszystkim tym, co turyście może się przydać na wakacjach. Albo tym, co może chcieć i wynudzić u rodzica dziecko, czyli słodycze, lody, zabawki itp. Postój miał trwać 15 minut, trwał ponad 20.

Niby nie długo, ale jeśli wstajesz o 4:15, żeby być na lotnisku o 5, bo Twój samolot planowo ma wylot 7:15, ale z przyczyn od Ciebie niezależnych wylatuje po 8 i w wyobraźni widzisz siebie w basenie koło godziny 12 lub 13, a o 14:30 tkwisz wciąż w busie i słyszysz, że oto zatrzymujemy się na 15 minut, żebyś mogła sobie kupić krem do opalania, który masz w walizce w ilości sztuk 3 (z filtrem 30, 50 i 50 dla dzieci), to masz ochotę udusić kierowcę albo samemu usiąść za kierownicą i popędzić do hotelu!

Po tym doświadczeniu obiecaliśmy sobie, że następnym razem zwrócimy większą uwagę na to jak daleko od lotniska jest hotel i wybierzemy taki, który jest nie dalej niż 40 km!

Jedzenie

Nie jesteśmy wybredni (tzn. my z mężem i Polą, bo Tobek niestety tak) i nigdy nie narzekaliśmy na jedzenie w Tureckich hotelach. Czytaliśmy oczywiście w opiniach o Vikingen Infinity, że jedzenie jest tam monotonne, ale stwierdziliśmy, że helou! pewnie pisał to jakiś roszczeniowy klient! Niestety w tym wypadku okazało się to najprawdziwszą prawdą. Do tego jak to ujął Pan Maż – „Jedzenie jest brunatne”, zwłaszcza to w porze kolacji. Nie mam problemu z tym, że kucharz z warzyw, które nie zostały zjedzone w porze obiadu robi na kolację sałatkę albo inne danie. W domu też tak przecież robimy. Ale jeśli codziennie widzisz to samo, w tej samej postaci, w tym samym miejscu, to po 3 dniach już dochodzisz do wniosku, że „no nie mam co jeść”..

Śniadania – dla dzieci były pankejki, do tego coś na kształt nutelli lub dżemy, kolorowe płatki do mleka i w zasadzie tyle. Tobiasz jeśli nie jadł nic z tych dwóch rzeczy, to jadł po prostu chleb z masłem. A chleb był o dziwo bardzo dobry!

Pankejki z dżemorem 🙂
Kolorowe, słodkie płatki do mleka.

Oprócz tego była jajecznica klasyczna (nie próbowaliśmy, bo była tak „rozdrobniona”, że nie wyglądała apetycznie), jajecznica z dużą ilością pomidorów, jajka sadzone (dość tłuste), jajka na twardo, frytki(!), bardzo duży wybór serów (to akurat na plus), kiepskie wędliny – ale tu akurat nie ma się co dziwić – wszyscy wiemy, że polskim szyneczkom mało co dorówna.. Były ichniejsze czerwone kiełbaski a’la nasze parówki w pomidorowym sosie, kawałki kiełbasy z cebulą, opiekane ziemniaczki, frytki.. Było też kilka dań, głównie warzyw w sosie z kolacji dzień wcześniej. Albo zupa, z dnia wcześniejszego 🙂 Na szczęście było dużo świeżych warzyw, z których można było sobie zrobić sałatkę albo zjeść sałatkę skomponowaną przez kucharzy.

Co jedliśmy? Na przykład tuńczyka z warzywami. Kanapki z serem i warzywami. Jajko sadzone z warzywami. I tak przez 7 dni.

hotel dla rodzin z dziećmi w turcji jedzenie śniadanie
Moje śniadanie – tuńczyk, warzywa, jajecznica z pomidorami, turecka kiełbaska i serki.
Tureckie wędliny.
Tureckie sery. Baaardzo duży wybór!

Lunch można było zjeść w restauracji głównej lub w którymś z barów przy plaży. Na lunch w restauracji poszliśmy raz, ale nic nas tu nie powaliło. Najczęściej jedliśmy coś z baru przy aquaparku. Tu od godziny 12 do 16 działało ich kilka – hamburgery (takie sobie), pizza (trudno było załapać się na nią, bo chętnych było najwięcej, ale udało nam się 2 razy :D. Tobiasz ocenił ją na bardzo dobrą! Były oczywiście też frytki, makarony w 3 odsłonach, codziennie inna zupa, pieczone udka z kurczaka, mięso z grilla (spróbowałam raz i miałam wrażenie, że jem kotleta mielonego z grilla, a nie indyka z grilla), pieczone wielkie ziemniaki, do których dobierało się dodatki, owoce (jabłka, gruszki, śliwki) i ciasta. Po drugiej stronie aquaparku, przy małym brodziku działał też „Chicken bar„, w którym można było zjeść jedno z kilku wybranych dań.

chicken bar hotel vikingen infinity
Dania z „Chicken baru”. Po lewej zestaw dla dzieci, po prawej kurczak w pysznym 'paryskim’ sosie.

W standardzie dostawało się makaron penne, liście sałaty z pomidorkami koktajlowymi i kukurydzą posypane parmezanem. Do tego kucharz serwował wybrane mięso z sosem i muszę przyznać, że wszystkie wersje jakie próbowałam były smaczne! Dla mnie ten bar był najlepszym miejsce „jedzeniowym” w całym hotelu. Tobkowi za to najbardziej smakowały pity na słodko, które przygotowywała pani na samym końcu dużego basenu, tuż obok miejsca, na którym wieczorami odbywały się dyskoteki.

hotel vikingen infinity jedzenie chlebki pita
Ulubione jedzenie Tobka – tureckie „naleśniki” przygotowywane na słodko lub wytrawnie ze szpinakiem lub serem.

Jeśli chodzi o kolacje, to tu najbardziej się rozczarowaliśmy. W innych hotelach z reguły było tak, że część dań powtarzała się każdego dnia, ale oprócz nich codziennie było też kilka nowych. Najczęściej były to dania różnych kuchni – włoskiej, chińskiej, tureckiej itp. Tutaj codziennie było to samo i jedynie wprowadzano jedno „nowe” danie, którym było po prostu „inne” mięso. Brałam więc zupy, które były najczęściej zupami w wersji krem. Bardzo smaczne, choć dzieciom nie podeszły. Smakowały mi też ratatouille, wszelkie warzywa (głównie cukinia i bakłażan) w wersji na ciepło, ryby, które podawane były codziennie. Ziemniaki pure nie wyglądały apetycznie, były według mnie zbyt „płynne”, więc najczęściej dobierałam ryż lub kaszę. Dzieci za to jadły frytki z ketchupem, Pola brała czasem rybę, do tego ogórka świeżego.. Tobiasz czasem dawał się namówić na spróbowanie mięsa, a jak nie to jadł po prostu makaron spaghetti z pomidorowym sosem bez mięsa (był też klasyczny sos bolognese z mięsem) lub chleb.. Dla najmłodszych dzieci był zawsze ryż, gotowane kawałki kurczaka i gotowany brokuł lub kalafior z wody. Zdarzały się też nuggetsy. No i oczywiście owoce (przepyszne arbuzy i śliwki) i mnóstwo kolorowych ciastek!

Jednym słowem szału dla podniebienia nie było, ale nie było źle.

Sałatki.
A to jedna z wersji Tobka kolacji 😀
Ciastka, ciasteczka, torty… Wszystko zawsze było bajecznie kolorowe i najczęściej turbo słodkie!

Inną kwestią było to, że w restauracji było strasznie głośno! Hotel jest duży (ok. 780 pokoi), restauracja też mała nie była i jak wszyscy zaczynali rozmawiać, a do tego dochodziły odgłosy sprzątanych ze stołów talerzy, to efekt był taki, że siedzący na przeciwko mnie przy stole mąż nie słyszał co do niego mówię. Po pierwszej kolacji wyszłam z bólem głowy i następnego dnia postanowiliśmy usiąść na zewnątrz. Plus tego był taki, że było dużo ciszej, ale za to.. czuć było smród papierosów! Nie przypominam sobie kiedy ostatnio czułam zapach papierosa! U nas palić można tylko w wyznaczonych miejscach i odzwyczaiłam się od ich smrodu. W Turcji palić można wszędzie. Gośćmi hotelu byli głównie Izrealeczycy, Arabowie i Anglicy (plus Polacy), u których zakazu palenia chyba nie ma. Palili bowiem przy jedzeniu, przy dzieciach, dmuchając dymem na prawo i lewo. Staraliśmy się więc znaleźć taki stolik, w okolicy którego nie widać było palacza, co nie zawsze było łatwe..

Nie jest to oczywiście wina hotelu, a jego klientów, ale nie mogę o tym nie wspomnieć, bo dla nas było to dość kłopotliwe. Zresztą zupełnie nie mogłam pojąć jak facet może palić przy stole, gdy jego żona na przeciwko jeszcze je, a obok siedzi dziecko!

Co ciekawe – talerze i kubki na napoje były wszędzie plastikowe, choć wyglądały jak szklane (a talerze jak ceramiczne). Myślę, że powodem była praktyczność – przy tak dużym hotelu ilość rozbijanych codziennie przypadkowo naczyń była pewnie spora. Plastik jest jednak bardziej odporny na upadki..

Miejsce na jedzenie przy strefie basenowej nad morzem.

Napoje! W restauracji i przy basenach dostępne były lodówki z kubeczkami z wodą. Otwierało się je jak jogurt, piło i wyrzucało „opakowanie” do śmieci. Co kawałek stały też automaty do napojów typu sok jabłkowy, pomarańczowy, wiśniowy, ananasowy i woda. Tobek lał sobie do szklanki po troszku z każdego smaku i tak robił sobie „multiwitaminę”. Obok dystrybutorów na soki stał z reguły automat na kawę i herbatę. Herbata parzona była w dzbankach. Była baaardzo mocna, ale można ją było rozcieńczyć gorącą, przegotowaną wodą z dystrybutora. Mąż pił i mu smakowała, dla mnie była za mocna. Jako kawosz „muszę, bo się uduszę” poświęcić kilka linijek temu, co serwowano tam z maszyny jako „kawa„.

Maszyna do herbaty 🙂
Maszyna do napojów, a po prawej – ekspres do kawy 🙂

Na pierwszy rzut oka człowiek patrzy i widzi, że ma do wyboru espresso, latte, capuccino, latte macchiato, a nawet czekoladę na gorąco itp., więc niby super. Potem podstawia filiżankę i pomału zaczyna orientować się, że coś tu jest nie tak. Nie widać pojemnika z ziarnami kawy, nie widać pojemnika/ kartonu z mlekiem. Jak się więc można domyślić – serwowana kawa była kawą rozpuszczalną, a mleko było z proszku! Dla mnie napój niezdatny do picia. Moim patentem było lanie do filiżanki dobble espresso i spacer do części restauracji, w której były płatki do mleka, gdzie dolewałam do kawy normalne mleko. Taki „napój” już bardziej przypominał kawę.. Niestety popołudniu nie było szans na taką kawę, bo płatki z mlekiem serwowane były tylko do śniadania .. Ratunkiem była wizyta w hotelowej kawiarni, w części „handlowej”. Ale tu trzeba już było za napój zapłacić! I w takich momentach z łezką w oku wspominaliśmy nasz poprzedni pobyt w Turcji w IC Green Palace Hotel, gdzie pyszną kawę można było wypić o każdej porze dnia. A ich kawa mrożona serwowana przy strefie basenów dla dzieci była tak pyszna, że do dziś ją wspominamy!

Napoje alkoholowe dostępne były w kilku barach. Można było poprosic o piwo Effez albo któryś z drinków z menu. Sporządzano je chyba na lokalnych trunkach, choć w smaku nie czuło się żeby były gorsze. Ale jak patrzyło się na butelkę, na której napisane było „WoTka” (przez T, a nie przez D), to się człowiek zastanawiał, co tak naprawdę dostanie? 🙂 Ja najczęściej prosiłam o mojito i często brałam je także dla dzieci w wersji „no alkohol”, bo napój smakował wtedy jak lemoniada i nie był tak słodki jak soki z automatu.

Pokój

Przy rezerwacji pobytu w hotelu Vikingen wybraliśmy standardowy pokój. Nie zależało nam na pokoju z widokiem na morze, bo prawdę mówiąc – w pokoju planowaliśmy jedynie spać. Po przyjeździe do hotelu zaproponowano nam zamianę naszego pokoju standard na taki z widokiem na basen lub morze. Oczywiście za dodatkową opłatą 🙂 W pierwszym przypadku było to 70 Euro/ tydzień, w drugim 100 Euro/ tydzień, co pokrywało się mniej więcej z tym, bo oferowało wcześniej biuro podróży. Nie zdecydowaliśmy się na to, bo nie wiedzieliśmy w tym większego sensu. Pokój, który dostaliśmy znajdował się na 2 piętrze. Był dość duży jak na warunki hotelowe, miał balkon z bocznym widokiem na morze i łazienkę z wanną. Do spania mieliśmy 1 podwójne łóżko, 1 pojedyncze oraz kanapę. Łóżka były dość twarde i wysokie, a kanapa nadawała się do spania jedynie dla Tobka, bo była raczej wąska. Nie dało się jej rozłożyć i szczerze mówiąc trochę psuła ogólną ocenę pokoju.

Widok z naszego okna ze zbliżeniem na statki pirackie zacumowane w zatoczce.

W pokoju mieliśmy też małą lodówkę uzupełnianą w wodę mineralną. W łazience była suszarka, a jeśli chodzi o szafę, to dla nas była wystarczająca. Był w niej też sejf, ale nie korzystaliśmy z niego. Jeśli chodzi o sprzątanie, to chyba 2 razy wystawiliśmy na klamce informację z prośbą o posprzątanie pokoju. Gdy wracaliśmy potem do pokoju, czekały na nas nowe ręczniki kąpielowe i płatki róż na łóżku! Liczyłam na łabędzia z ręczników, ale no cóż.. Może innym razem 🙂 W każdym bądź razie pokój wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciu – był w tonacji czerwieni, a nad łóżkiem mieliśmy taką oto tapetę:

hotel dla rodzin z dziećmi w turcji pokój w vikingen infinity
Taak, nad łóżkiem mieliśmy taki właśnie plakat 🙂

Nie zrobiłam zdjęcia pokoju, bo ciągle panował w nim „rozgardiasz”. W naszej rodzinie oprócz mnie (i czasem Tobka) nie ma zwolenników porządku, a z racji wakacji te resztki przyzwoitości porządkowej zupełnie są zatracane. W związku z tym, jeśli chcesz zobaczyć jak wygląda pokój w całości – musisz odwiedzić stronę hotelu 😀

Ogólne nasze wrażenie w temacie pokoju było na plus. Bardzo dobrą ocenę psuły jednak… drzwi. Były nie do końca dobrze dopasowane. Naokoło nich były szpary, przez które do pokoju wpadały wszystkie dźwięki z korytarza. Jeśli po korytarzu biegały dzieci krzycząc do siebie coś tam w swoim języku, to potrafiło mnie to wybudzić o 1 w nocy. ALE! Przecież Polak potrafi! 😀 Pan Mąż poradził sobie z tym tematem upychając ręczniki basenowo na około drzwi 😀

Korytarz na naszym piętrze.
Nasze piętro.

Baseny i Aquapark

Jak wspomniałam na początku, jedną z rzeczy, którą kierowaliśmy się przy wyborze hotelu w Turcji były zjeżdżalnie wodne i ilość basenów. Ponieważ Tobiasz ma dopiero 5 lat i nie umie pływać, ważna była dla mnie też ilość brodzików. Zjeżdżalnie dla dorosłych nie były może tak imponujące jak te w IC Green Palace, ale za to aquapark dla dzieci był większy! Oba mieściły się „za kładką”. Oprócz nich był tam też malutki brodzik dla najmłodszych, z wodą o głębokości 40 cm oraz całkiem spory basen o głębokości 140 cm. Najczęściej rozkładaliśmy się przy tym ostatnim, przy którym nawet o godzinie 10 można było spokojnie znaleźć wolne leżaki. A wolny leżak to jak wiadomo ważna sprawa 🙂 Przyznam, że idąc na śniadanie w okolicach godziny 8:30-9 widziałam sporo zajętych miejsc przy hotelowych basenach, których było chyba ze 4. W tym 2 brodziki. Ale baseny te były duże, więc leżaków też było nie mało.

Jeden z basenów w części hotelowej.
Na dużym basenie za dziecięcym aquaparkiem do południa było codziennie prawie pusto…
Z leżakami w strefie basenowej „nad morzem” tudzież przy „aquaparku” problemów z leżakami nie było nawet o godzinie 10…

Przy kompleksie basenów hotelowych rozłożyliśmy się tak naprawdę tylko raz, w dniu przyjazdu. Jak dla mnie było tu za tłoczno, leżak przy leżaku, ja jednak wolę mieć więcej przestrzeni koło siebie. Tu leżaki były rozkładane w 3 rzędach – jak dla mnie za gęsto. Za to codziennie chodziliśmy „na drugą stronę ulicy”, czyli tam gdzie znajdował się aquapark i bez problemu znajdowaliśmy 4 leżaki obok siebie, nawet o godzinie 10.

Tak pusto bywało na basenie przy zjeżdżalniach do południa..
.. a tak bywało godzinach popołudniowych.

Początkowo Tobiasz nie chciał bawić się w basenie ze zjeżdżalniami dla dzieci. Poszedł tam raz i podziękował. Wydaje mi się, że zniechęciło go to, że tam wszędzie lała się woda. Z góry, z boków – na każdym poziomie konstrukcji coś tryska, kapie Ci na twarz.. Sama jak tam raz z nim poszłam, to zanim dotarłam na górę, byłam cała mokra z głową włącznie. Jak wiadomo woda w oczach to nic fajnego i wydaje mi się, że właśnie to było powodem niechęci Tobka do aquaparku. Ale zjeżdżalnie to nie wszystko! Na każdym poziomie były „pistolety wodne”, którymi można było lać tych, którzy stali na dole 🙂

Aquapark dla dzieci w hotelu Vikingen Infinity Resort – widok z boku.
Po napełnieniu się, wiaderko na szczycie konstrukcji przekręcało się i cała woda z niego wylewała się na zjeżdżalnie i basen ku uciesze dzieci.

Ku naszemu zdziwieniu, trzeciego dnia u Tobiego nastąpiła nieoczekiwana zmiana. Za sprawą koleżanki z przedszkola, którą tu spotkał odważył się wejść na zjeżdżalnie i tak mu się tam spodobało, że nie chciał z tego basenu wychodzić! Dodam, że w tym basenie woda miała głębokość 40 cm, więc motylki, czy koło do pływania nie były potrzebne. Na zjeżdżalniach dla dzieci mogły bawić się dzieci do 15 roku życia, a ratownik jak widział zjeżdżających rodziców, od razu na nich gwizdał i groził palcem 😉 Rodzice mogli wchodzić z dziećmi na konstrukcję, ale schodzić musieli tak jak weszli. Myśle, że Tobkowi w pokonaniu „lęku” przed lejącą się z góry wodą pomogła też czapka z daszkiem. Miał coś takiego -> czapka uv do wody.

Zjeżdżalnie dla dzieci działały od 10 do 17, a te dla dorosłych od 10 do 12 i potem od 14 do 17. Przy obydwóch byli ratownicy. Teoretycznie te drugie zjeżdżalnie były dla osób powyżej 120 cm. Ale jeśli dziecko miało koło ratunkowe, motylki lub inne „zabezpieczenie” to ratownik pozwalał takiemu dziecku zjeżdżać.

Tobek któregoś dnia oznajmił nam, że chce zjechać z nami z dużych zjeżdżalni. Przyznam się, że miałam trochę obaw, bo tam basen miał głębokość 140 cm i z niektórych zjeżdżalni zjeżdżało się naprawdę szybko. Ale Tobkowi tak się tam spodobało, że ostatnie 2 dni spędziliśmy właśnie tam. Aż do znudzenia 😀

Zjeżdżalnie dla dorosłych. Tu woda w basenie miała głębokość 140 cm.
Zjeżdżalnie nie były super wysokie, ale dawały radę!

Jedynym minusem aquaparku był .. smrodek „starej szmaty” przy schodach na zjeżdżalnie, który unosił się chyba z pobliskich toalet. Trudno go było zlokalizować, ale roznosił się tam każdego dnia i był dość nieprzyjemny. Na szczęście szybko znaleźliśmy inne toalety, mniej uczęszczane, za basenami i za miejscem, gdzie odbywały się wieczorne dyskoteki. Było tam zawsze czysto, był papier toaletowy i nie było kolejek 🙂

Kids Club i atrakcje dla dzieci w Hotelu Vikingen Infinity

Kids Club otwarty był codziennie od 10 do 12 i od 14 do 17, czyli w godzinach działania dużych zjeżdżalni. Club mieścił się przy basenach hotelowych, obok baru, w którym popołudniu serwowano gofry. Ponieważ jak napisałam wyżej, codziennie meldowaliśmy się „za kładką”, to choć mieliśmy w planach odwiedzenie Kids Club’u chociażby z ciekawości, to jednak zjeżdżalnie i skoki do basenu na bombę wygrywały! Tobek z reguły przypominał sobie o Kids Clubie, jak już wymoczeni i zmęczenie wracaliśmy koło 18 do pokoju.. A wtedy club był już zamknięty!

Mini Disco dla dzieci było codziennie o 21:30. Jak dla nas trochę późno. Tobi nie ma już drzemek popołudniu i po całym dniu spędzonym w basenie, praktycznie zasypiał przy kolacji. Aby dojść na Mini Disco trzeba było przejść na drugą stronę ulicy, nad morze. Tam wieczorem działał Shisha Bar, można też było kupić dzieciom żetony do gry w wyścigi samochodami, koszykówkę, cumbergaja itp. Za 5 Euro dostawało się 4 żetony, za 10 Euro – 9. I to była nasza karta przetargowa, jeśli chcieliśmy Tobka jeszcze zabrać na Mini Disco 🙂 A poszliśmy tam też z ciekawości. Pola, gdy była w wieku Tobka nie odpuszczała takich atrakcji! Ale chyba dziewczynki tak już mają, że tańce i występy na scenie je interesują bardziej niż chłopców..

Mini Disco.
Mój tancerz tańczący freestyle’a 🙂
A to już strefa płatnych zabaw dla dzieci znajdująca się nad morzem.

Do animacje po Mini Disco niestety nie dotrwaliśmy ani razu, więc nic o nich nie napiszę.

Ale za to wypowiem się na temat placu zabaw, z którego niestety nie skorzystał Tobiasz ani razu. Plac znajdował się na plaży, czyli znowu aby do niego dotrzeć, trzeba przejść przez kładkę nad ulicą. Nie był zadaszony, więc w ciągu dnia nagrzewał się od słońca i nikt się na nim nie bawił. Wieczorem, gdy można było z niego skorzystać, to nie dało się, bo nie był oświetlony i było na nim po prostu ciemno. A szkoda, bo konstrukcja była fajna i Tobek miał nie raz ochotę (w ciągu dnia) na nią wejść.

Plac zabaw między morzem, a strefą basenów ze zjeżdżalniami.

Atrakcje dla rodziców

Zgodnie z rozkładem dnia, animatorzy codziennie namawiali osoby dorosłe na grę w piłkę wodną i aquaaerobik. Na planie widzieliśmy też zawody w grę „Darts”, ale szczerze mówiąc nikt z nas nie brał w niej udziału, nie mielismy nawet pojęcia, gdzie się odbywa. W aquaaerobiku wzięłam udział raz, ale nawet nie dotrwałam do końca. Dostaliśmy do rąk makarony i w zasadzie chodziło tu bardziej o zrobienie „show” i machanie makaronami niż o ćwieczenia. Aquaaerobik odbywał się 2 x dziennie i nie ważne, czy prowadziła go animatorka, czy animator – ćwieczenia były te same, do tej samej muzyki.. Tu znowu włączało nam się porównanie do hotelu IC Green Palace, gdzie codziennie były inne „zabawy”. Jednego dnia aquaaerobik odbywał się w wodzie z użyciem rowerów stacjonarnych, drugiego – ćwiczenia wykonywało się na supach połączonych linami. Panowie mogli jednego dnia rywalizować w strzelaniu z łuku, drugiego w strzelaniu z karabinu. Było jakieś urozmaicenie, a tu – ciągle to samo.

Morze i plaża

Aby dojść do morza z hotelu Vikingen Infinity Resort trzeba przejść przez wspomnianą wcześniej kładkę nad ulicą. Kładki pilnuje strażnik, więc nie ma ryzyka, aby na teren basenów i plaży dostał się ktoś z zewnątrz. Zejść na plażę jest kilka. Prawie przy każdym jest ciąg leżaków pod zadaszeniem i prysznic do opłukania się ze słonej wody. Można też rozłożyć się na pomoście, gdzie też jest sporo leżaków. Przy pomoście są też toalety i wspomniany wcześniej „Chicken bar„.

Nam najbardziej odpowiedała plaża przy pomoście, bo nie było tu przy brzegu wielkich kamieni, jakie bywały w innych miejscach. Jeśli chodzi o piasek to określiłabym go jako „dużoziarnisty” 🙂 Do naszego, bałtyckiego piaseczku mu daleko, ale nie były to też duże kamienie i buty do wody w ogóle nie były potrzebne. Poli udało się nawet znaleźć tu kilka malutkich muszelek i naprawdę ładnych kamyków. Woda w morzu pod koniec sierpnia była ciepła i bardzo czysta! Miała cudny, niebieski, „pocztówkowy” kolor, no bajka!

Zejście na plażę, gdzie ze względu na duże kamienie nie wolno było się kąpać.
Jedno z miejsc do plażowania dostępnych dla gości hotelu Vikingen Infinity.
Plaża i pomost w kształcie trójzęba, na którym mozna się opalać.

Podsumowanie

Hotel Vikingen Infinity Resort & Spa jest wspaniałym hotelem dla rodzin z dziećmi. Można tu dobrze spędzić urlop, jednak.. Jednak poprzeczka, jaką ustawił nam IC Green Palace była postawiona bardzo wysoko 🙂 Jeśli IC Green miał u nas ocenę 6/6, to Vikingen dostaje 4.5/6. To trochę tak jakby wsiąść do Lexusa, a potem tę samą trasę pokonać Toyotą. Niby jest wygodnie, fajnie, klima działa, ale jednak niektóre detale decydują o tym, że w Lexusie podróż mija przyjemniej. Tu było podobnie. Na pewno w obu przypadkach cena jest adekwatna do jakości. Gdybyśmy za pobyt w Vikingen zapłacili tyle, co za pobyt w IC Green czułabym się oszukana. Trochę tak jak z pobytem we wspomnianym wcześniej Paradise Side Beach. A tak, to wrażenia pozostały pozytywne.

Anna
Annahttps://opiniemamy.pl
Na pokładzie Pan Mąż, 12-latka wkraczająca w okres dojrzewania oraz 4-latek z zaburzeniami integracji sensorycznej. Stosując rady specjalistów i własne, domowe patenty staram się mu pomóc w lepszym funkcjonowaniu. Dzielę się tą wiedzą, bo być może Twoje dziecko też nie jest książkowym ideałem? A może po prostu też mieszkasz w Krakowie i chciałabyś skorzystać z moich krakowsko-rodzicielskich rad? Chodź, zapraszam! Miejsce zawsze się znajdzie!

Podobne wpisy

Majówka 2024 za granicą

Najnowsze

Jak koraliki do prasowania z Ikea zrobiły mi dzień

Jakiś czas temu Tobi przyniósł z przedszkola "miecz" zrobiony z kolorowych elementów. Na pytanie...

Wakacje z dziećmi – czym się kierować przy wyborze...

No właśnie. Czym się kierować wybierając hotel, gdy na wakacje jedziemy z dziećmi? A...

Najpiękniejsza bajka o miłości dla dzieci

To jest absolutnie najpiękniejsza książka o miłości! Kupiłam ją jakiś czas temu z myślą...

Smutna autobiografia Matthew Perry’ego

Nie znam osoby, która nie znałaby serialu "Przyjaciele". I nie znam nikogo, kto by...

Ulubione gry karciane mojego 5-latka

Mam to szczęście, że mój przedszkolak bardzo lubi grać w gry. I to nie...

Nastolatki. Kiedy pozwolić? Kiedy zabronić?

Tytuł tego wpisu to jednocześnie tytuł książki Roberta J.MacKenzie, którą uważam za jedną z...

Inne w tej kategorii

Komentarze

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj