Są rzeczy, które się albo kocha, albo nienawidzi. Jak na przykład Indie. Nie to, żebym tam była, bo nie byłam. Choć się wybierałam, ale finalnie stanęło na Chinach. Albo jak sushi – za którym ja osobiście nie przepadam. Są i tacy, co nienawidzą świąt. I jednych i drugich.
Ja akurat do świąt nic nie mam. I jakbym miała wybierać, który team jestem to na pewno byłby to #teamlovechristmas. Dla mnie święta to znak, że trzeba w domu zrobić gruntowniejsze niż co sobota porządki. I dobrze. Bo gdyby nie święta, to pewnie za grubsze porządki w garderobie, czy pokoju Poli nigdy bym się nie zabrała.. Nie przeszkadza mi przedświąteczna gorączka w sklepach i konieczność kupienia prezentów. I wiesz co? Ja nawet lubię je pakować! Nie robię tragedii z konieczności zrobienia większych zakupów i świadomość spotkań z rodziną. Może dlatego, że akurat moja jest niewielka?
Babć i dziadków nie mam od lat, z ciotkami i wujkami jakoś tak nigdy nie spotykaliśmy się na święta. Zostaje mój tata i rodzeństwo z ich rodzinami. Z rodziną męża jeszcze parę lat temu widywaliśmy się na 1 dzień u nas albo u teściów. Ale od jakiegoś czasu ze względu na „różnicę w poglądach na życie” nie spotykamy się. Tak naprawdę to był dla mnie zawsze największy świąteczny stres, bo nigdy nie wiedziałam, co tym razem będzie nie tak?
Z racji tego, że spotykamy się tylko z najbliższymi to nie mamy problemu, że od jednego stołu jedziemy do drugiego. Od babci do cioci. Nikt przy stole nie zadaje pytań o kolejne dziecko, nikt nie robi nikomu przykrych uwag na temat dodatkowych kilogramów. Nikt się nie obraża o to, że do niego przyjechaliśmy w drugiej kolejności. Spotykamy się z reguły w jeden świąteczny dzień, a potem każdy ma czas dla siebie. Jest czas na siedzenie pod kocem i oglądanie Kevina, na spacer albo spotkanie ze znajomymi. Róbta co chceta!
W tym roku dodatkowo mieliśmy luz, bo nie organizowaliśmy Wigilii u nas jak to było w ostatnich 2 latach. A wszystkiemu był winien Tobek. Jego pierwszą Wigilię spędziliśmy u nas. Bo Tobisław mógł wtedy przebywać w innym pomieszczeniu niż znany mu dom mniej więcej godzinę. Potem włączał swoją syrenę i spazmy i nie dało się go w żaden sposób uspokoić. Trzeba było wracać do domu.. Dlatego praktycznie nigdzie z nim nie wychodziliśmy, bo to nie miało sensu..
Rok później, gdy miał 1,5 roku również robiliśmy Wigilię u nas, bo Tobek chodził spać ok. 18 i rzadko udawało się go „przeciągnąć” do 19. I dopiero w tym roku mogliśmy się nie stresować przygotowaniami. I tym, że za pół godziny mają przyjść goście, a tu pies właśnie wpadł do salonu i na świeżo umytej podłodze zostawił ślady swoich brudnych łap. A tak poza tym to stół jeszcze nie nakryty, ziemniaki nie obrane, a Tobek wisi mi na nodze i jęczy nie wiadomo o co.. W tym roku mieliśmy naprawdę luz! Co roku dzielimy się między sobą „daniami”. Każdy coś przygotowuje, tak aby rodzina u której jest Wigilia nie musiała wszystkiego robić sama. Mi przypadło w udziale upieczenie łososia dla dzieci, ciasta i zrobienie surówki z kiszonej kapusty do ryby. Luz!
Dzięki temu, że tak naprawdę niewiele miałam do zrobienia, a ciasto upiekłam dzień wcześniej, to odpadło mi dużo stresu. I nie goniłam od rana w dniu Wigilii jak z piórkiem w d.. po to, żeby i tak pół godziny przed czasem stwierdzić, że się nie wyrobię ze wszystkim.. Całe święta minęły nam na spokojnie i na ludzie. I nawet w kuchni nie musiałam stać pół dnia. Poszliśmy w tym roku na łatwiznę i wsparliśmy lokalną gastronomię. Zamówiliśmy śledzie i schab ze śliwką w ilości takiej, że starczyło nam na 2 dni. Do mięsa jednego dnia obrałam ziemniaki i przygotowałam brokuły na parze. A drugiego dnia ugotowałam nasze ulubione, lidlowskie spatzle, które gotuje się dosłownie 3 minuty. Do tego surówka z marchewki i obiad gotowy!
I tak naprawdę nie wiem skąd u mnie mimo to, taki wku*& z byle powodu? Nic się właściwie nie wydarzyło takiego, co by mnie jakoś specjalnie wkurzyło. Nie było żadnej domowej awantury, nikt nie rozbił mojego ulubionego kubka do kawy, o niczym przed świętami nie zapomniałam.. A już 2 dni przed Wigilią wystarczyła drobnostka, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. I żeby łacińskie słowa cisnęły mi się na usta.. Może to kumulacja wszystkiego na koniec roku? Może organizm ma już po prostu dość siedzenia w domu przez covid? I niemożności umówienia się z kumpelą na kawę w kawiarni, wyjścia z dziećmi do ulubionej bawialni i wiecznego „Mamaaaaaaa, mamaaaa, mamaaaa..” ?
A może potrzeba mi odpoczynku, ale takiego wiesz, z dala od codzienności? Żeby wyjechać gdzieś i żeby podali mi obiad i po mnie posprzątali. Żebym nic nie musiała robić, tylko się lenić i relaksować… I wcale nie muszę jechać sama! Zresztą nie czułabym się dobrze zostawiając męża samego z dwójką dzieci, a niestety nie mamy do dyspozycji żadnej pomocnej babci. Ciągle bym się zastanawiała, czy sobie dają radę i przez to wcale bym nie odpoczęła. Zresztą nasz wakacyjny wyjazd nad Bałtyk pokazał nam, że w czwórkę też da się odpocząć. Może nie tak na 100%, bo przy dzieciach, zwłaszcza małych nie da się robić tylko i wyłącznie tego, na co ma się ochotę. Ale można znaleźć kompromis, który zadowoli obydwie strony.
I dlatego, choć mamy dopiero koniec grudnia to zabrałam się za szukanie nam wakacji 2021. Zresztą mamy do wykorzystania bon z tegorocznego urlopu, który z powodu covida i zamkniętych lotnisk nam nie wypalił. Tak szukałam i przeglądałam oferty na najbliższe lato i .. Znalazłam hotel, który już parę lat temu miałam na uwadze, ale jakoś tak się składało, że finalnie wybieraliśmy inny. A ten ma wszystko – prywatną piaszczystą plażę, brodzik z mini zjeżdżalniami dla dzieci, plac zabaw, kilka basenów i coś, co zawsze zaznaczam w filtrach wyszukiwarek – zjeżdżalnie / aqua park „dla starszych” 🙂 No i jest pięknie położony nad zatoką. Pod uwagę brałam jeszcze drugi, który też już wypatrzyłam dawno temu i który też spełnia nasze skromne wymagania. Ale tego akurat nie ma w ofercie biura podróży, którego bon musimy zrealizować do czerwca przyszłego roku. No nic, może odwiedzimy go innym razem.
I wiesz co? Jak tak sobie przeglądałam te wszystkie hotele, oferty, oglądałam zdjęcia plaży i morza to jakoś tak mi się lepiej na sercu zrobiło.. I jakoś tak dobry humor trochę wrócił. Tyle, że jak może wyczytałaś w dzisiejszym moim stories, wieczorową porą moja cierpliwość po raz enty została wystawiona na próbę.. W związku z tym – jeśli masz sprawdzony patent na uparte dziecko, chętnie wysłucham. Bo momentami już nie daję rady z tym moim małym uparciuchem, który jak nie postawi na swoim to robi mi niezłą aferę…
Zdjęcie autorstwa freestocks z Unsplash.