Jestem sobie w galerii handlowej. Pora obiadowa, w brzuchu burczy – czas coś zjeść. Idę sobie do jednej z restauracji, wybieram jedzenie, płacę i idę do stolika. NA KAŻDYM stoi mini stojak z informacją w stylu „Dbajmy o swoje bezpieczeństwo, ten stolik został zdezynfekowany„. Czyli czysto i bezpiecznie. Ok, siadam. W między czasie od stolika obok wstaje rodzinka z dzieckiem. Posłusznie odnoszą tace z talerzami na stojak z informacją „Zwrot naczyń”. Jem sobie dalej w spokoju. Mija parę minut. Do stolika obok podchodzi dwóch facetów z tacami i jedzeniem. Siadają. Chwila! .. Hm, ale nie przypominam sobie, aby ten stolik ktoś dezynfekował??
Jem dalej i obserwuje inne stoliki. Ludzie wstają, odnoszą talerze, przychodzą inni głodni, siadają. Nikt nie czyści stolików, nikt nie zmienia karteczki ze „Zdezynfekowano” na „Nie zdezynfekowano„.
Zapraszamy, dbamy o Twoje bezpieczeństwo!
Zjadłam i poszłam dalej. Z ciekawości stanęłam przy kolejnej restauracji i obserwuje. Przy kasie stoi mydło do dezynfekcji, ale nikt nie prosi klientów o ich użycie. Ze stolikami historia jak wyżej. Ale tu przynajmniej kasjerki pracują w maseczkach..
Idę dalej. Restauracja sieciowa. Przy wejściu również stoi mydło, ale nie widzę, żeby ktoś go używał. Kelnerzy w maseczkach i rękawiczkach. Na co drugim stoliku informacja, że stolik jest wyłączony z obsługi. Widzę, jak od jednego wstają klienci i kelner podchodzi z płynem i szmatką i dezynfekuje blat stołu.
Na 3 restauracje, które obserwowałam TYLKO 1 pilnowała zasad zachowania dystansu społecznego, jeśli chodzi o stoliki i tylko tutaj dezynfekowano je po gościach!
A co z resztą?? Jak widać trochę czasu minęło, rząd poluzował nakazy i zakazy, i pomału wszyscy zapominają o konieczności noszenia maseczek i mycia rąk…
Trochę zasad i teorii
Tak dla przypomnienia – restauracje zostały otwarte 18 maja, w ramach znoszenia ograniczeń związanych z koronawirusem w 3 etapie. Zalecenia i wymogi dla gastronomii mówiły m.in. o:
- konieczności noszenia maseczek i rękawiczek przez kucharzy oraz obsługę lokalu,
- limicie osób w lokalu tj. 1 osoba na co najmniej 4m2,
- zachowaniu min. 2 metrów odległości między stolikami. Wyjątkiem jest sytuacja, w której stoliki są odsunięte od siebie na 1 metr i dodatkowo oddzielone przegrodą o wysokości min. 1 metra ponad blat stołu,
- konieczności dezynfekcji stolika po każdym kliencie(!),
- zachowaniu dystansu min. 1,5 metra od gości siedzących przy sąsiednich stolikach.
Tak wygląda teoria, której ja niestety dziś nie znalazłam tam, gdzie jadłam obiad.
A nie tak dawno..
Pamiętam jak jeszcze w czerwcu weszłam do jednego z sieciowych sklepów obuwniczych. Przy wejściu stała pani, która pilnowała, aby każdy zdezynfekował ręce i dawała każdemu numerek. Pilnowano wtedy nie tylko mycia rąk, ale i tego, aby w sklepie (który był naprawdę duży) nie przebywało więcej osób niż jest dozwolone. Przechodziłam obok tego sklepu kilka dni temu. Przy wejściu nadal stało mydło, ale już nikt nie pilnował, aby każdy kto wchodzi go użył. Nikt nie rozdawał karteczek z numerkami. Luzik. Jakaś pandemia? Jakieś zasady bezpieczeństwa? Eee, to już chyba nieaktualne..
Teoria sobie, praktyka sobie
Więc po co ten cały pic na wodę? Po co te karteczki na drzwiach wejściowych w lokalach handlowych i usługowych z informacjami o „bezpieczeństwie” jak ludzie mają to w poważaniu? Co da wejście do restauracji w maseczce, jak 5 minut później i tak się ją zdejmuje, żeby coś zjeść i siedzi się bez? Dlaczego instruktor nauki jazdy może siedzieć w aucie bez maseczki, a kursant musi mieć maseczkę i rękawiczki? Na wesele pójść można, ale do kina już nie.
Ktoś mi to może wytłumaczyć?