To co odróżnia z pewnością hotel Blue Mountain od innych hoteli, to baardzo duże pokoje! Dla siebie zarezerwowaliśmy apartament deluxe o powierzchni ok. 45 m2 składający się z 2 pomieszczeń – sypialni i salonu. Z założenia sypialnia miała być dla nas (ja, mąż i najmłodszy), a w salonie na rozkładanej kanapie miała spać Pola. W rzeczywistości jednak mieliśmy tu rotacje i na rozkładanej kanapie spali wymiennie córka z mężem. Głównie dlatego, że w salonie był telewizor 🙂
Apartament wyposażony był w mini lodówkę, czajnik elektryczny i mini kuchenkę, co uważam za duży plus. Bo przyjeżdżając z maluchem, który jest karmiony mlekiem modyfikowanym lub jedzeniem ze słoiczków – dostęp do czajnika i kuchenki może okazać się bezcenny! Poza tym w salonie mamy jeszcze stół z 4 krzesłami, a na balkonie na gości czekają leżaki. Łazienka jak na hotel jest też spora. Niestety każda wyposażona w prysznic. Szkoda, że nie ma chociaż kilku apartamentów z wanną.. Bo nawet nie to, że niektórzy wolą jedno, czy drugie, ale jak się przyjeżdża z małym dzieckiem, to wygodniej jest go umyć w wannie, niż pod prysznicem.
My ten problem rozwiązaliśmy w ten sposób, że zabraliśmy ze sobą leżaczek kąpielowy, który w domu używamy w wanience. Wkładaliśmy go do kabiny prysznicowej i tam jedna osoba polewała Tobka wodą, a druga go myła.
Hotel serwuje 2 posiłki – śniadania i obiadokolację. Każdy można zjeść w innej restauracji albo obydwa w tej samej. W jednej i drugiej dania się powtarzają. Kuchnia jaką serwuje się w hotelu to zdecydowanie kuchnia polska. Wszystko, czego próbowaliśmy było bardzo dobre lub dobre, ale chyba ani razu nie padło z naszych ust hasło „Wow!”. No dobra, może raz padło, albo inaczej – padało za każdym razem jak na talerz nakładaliśmy sobie to:
Czyli pampuchy, które polewaliśmy PRZEPYSZNĄ konfiturą (chyba) z porzeczek i aronii. Niebo w gębie! Ale żeby nie było, to nie tylko pampuchami się objadaliśmy. Wybór dań był naprawdę spory, jedyne co nas nie zadowalało to desery. Malutkie kawałki naprawdę prostych ciast typu sernik, czy murzynek.. Wszystko smaczne i nie o smak tu chodzi, a raczej o to, że w tak nowoczesnym hotelu liczyliśmy na coś więcej.. No nie wiem, może sernik z białej czekolady z malinami albo tartę cytrynową z bezą? No cóż.. Zeszłoroczny pobyt w hotelu „Grand Tiffi” na Mazurach rozpuścił nas jak bezpańskie psy. A tam desery to był naprawdę level master i tak po cichu liczyliśmy, że w tak nowoczesnym kompleksie i jedzenie będzie nowoczesne..
Brakowało mi też zwykłego musli na śniadanie albo chociaż zwykłych płatków owsianych. Co prawda był kącik z płatkami, ale wszystkie były słodkie w stylu czekoladowych kulek i przebierały w nich głównie dzieciaki. No i szkoda, że w hotelu nie ma żadnej możliwości, aby w godzinach wieczornych kupić sobie „na zachciankę” paluszki, orzeszki, chipsy, czy innego rodzaju przekąski.. Tego zdecydowanie nam brakowało pierwszego wieczora. Ale następnego dnia uzupełniliśmy te braki we własnym zakresie zaopatrując się w najbliższym sklepie spożywczym. A hotel mógł sobie na nas dorobić! 😉
jeśli Szklarka Poręba co się spodobała to musisz pojechać do Karpacza, będziesz jeszcze bardziej zadowolona 😀 mogę ci polecić doskonałe apartamenty do wynajęcia, sprawdzone knajpki idealne dla rodzin z dziećmi 🙂
Oj, nie prędko się w tamte strony wybierzemy, bo to jednak kawał drogi od nas! Ale wszelkie podpowiedzi są zawsze w cenie 🙂